poniedziałek, 15 lutego 2016

Praca animatora i walentynki.

Wiecie lub nie, ale pewnie nie, że od jakieś czasu zaczęłam brać udział w teatralnych wydarzeniach w moim mieście. Pisząc od jakiegoś czasu, mam na myśli już trzy lata. Dzisiaj jeszcze post nie o tym, ale o tym co dzięki temu mogę robić i jak dobrze przy tym się bawić. Mianowicie, teatralne warsztaty, które regularnie miałam przez ostatnie dwa lata (teraz tylko sporadycznie ze względu na niesprzyjające okoliczności) bardzo wiele mi dały. Nie tylko psychicznie, czy duchowo, jak to się na nich powtarzało, ale również fizycznie.
Podczas ferii miałam okazję doszlifować swoje umiejętności nabyte w teatrze, ponieważ udało mi się znaleźć pracę jako animatorka w naszym miejskim centrum handlowym.


Pracowałam razem z animatorami ze Szczecina ze stowarzyszenia Malinowe Marzenia. Ludzie świetni. Dobrze się z nimi dogadywałam. Dzieci były wspaniałe, jak to dzieci, a dzieci uwielbiam. Do moich 'obowiązków', bo to nie obowiązki, a przyjemności, należało rozmawianie z dziećmi, rysowanie, bawienie się, prowadzenie konkursów, opowiadanie bajek, malowanie twarzy, robienie zwierzątek z baloników i wiele, wiele innych rzeczy. Generalnie to wszystko zaczęło się od tego, że znalazłam ogłoszenie na grupie dotyczącej naszego miasta na facebooku, że szukają kogoś do animacji dzieci. Od razu zadzwoniłam i trochę się zareklamowałam (: Powiedziałam, że działam w teatrze, że parę razy prowadziliśmy warsztaty dla dzieci, że umiem malować buźki i robić zwierzęta z balonów, no i takim oto sposobem znalazłam się tam, gdzie się znalazłam.



Powiem Wam, że praca mimo, że przyjemna, to nie jest lekka. Nie uważam się za osobę ani skrajnie wysportowaną, ani skrajnie delikatną fizycznie, a po jednym dniu takiej pracy miałam zakwasy i bolał mnie kręgosłup. Z początku, kiedy zaczęłam myśleć z koleżanką poważnie o pracy animatora za granicą, w hotelach, myślałam, że to idealna praca dla mnie (to znaczy nadal tak myślę, ale z trochę większym dystansem). Jednak moja zabawa jaką przy tym miałam, dzieci, które przychodziły codziennie dla mnie i płakały, kiedy rodzie je zabierali, dzieci które się przytulały i zostawiały mi swoje rysunki zadedykowane specjalnie dla mnie, zdecydowanie dominują nad minusami tej pracy, bo TAK, każda praca ma minusy.
Jeśli jednak Wy kiedykolwiek zastanawialiście się nad taką formą zarabiania pieniędzy, to chcę Wam powiedzieć, żeby mieć już czyste sumienie, zastanówcie się porządnie. Moje doświadczenie zdecydowanie pomogło mi nie tylko w konferansjerce, czy skręcaniu baloników, ale też w rozmowach z dziećmi, bo to także wbrew pozorom nie taka prosta sprawa.


Przypadkowa dziewczyna ze Świnoujścia zdecydowanie się nie sprawdziła mimo dobrych chęci. I to nie tylko moje zdanie, ale też mojego pracodawcy. Wiele osób uważa, że praca animatora to zabawa i hulanki, za które jeszcze dostaje się pieniądze, a nie oszukujmy się, animatorzy nie zarabiają mało. To ciężka praca. Na Twojej twarzy cały czas musi lśnić uśmiech, nie możesz rozmawiać z żadnymi znajomymi, którzy Cię odwiedzą, bo jesteś w tym momencie osobą publiczną, a wszystkie oczy skierowane są w Twoja stronę. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, ale ja jakoś zawsze wolę skupiać się na tych dobrych stronach.
Jeśli potrafisz zebrać w jedno miejsce wszystkie dzieci biegające w koło stolików i zatańczyć z nimi po środku galerii handlowej, jeśli potrafisz zapamiętać imiona dzieci, dla których w tym momencie jesteś Panią Całym Światem, jeśli potrafisz uśmiechać się przez osiem godzin dziennie i na te osiem godzin zapomnieć o codzienności i zanurzyć się w magiczny świat, to próbuj swoich sił. Człowiek musi uczyć się na błędach. Jeśli myślisz o tej pracy od dłuższego czasu, to PRÓBUJ. Inaczej nigdy się nie dowiesz czy ta praca jest dla Ciebie (:



Wszem i wobec wiadomo, że wczoraj miało miejsce święto zakochanych, zwane inaczej walentynkami. Razem z grupą teatralną z Miejskiego Domu Kultury w moim mieście urządziliśmy mały happening. Na głównym placu w centrum miasta i w tej samej galerii handlowej, w której pracowałam podczas ferii ustawiliśmy serca z balonów, obrazy i napisy, no i oczywiście nas samych, aby ludzie mogli robić sobie walentynkowe zdjęcia.



W centrum handlowym rozdawaliśmy balony w kształcie serc, papierowe serca z wierszami miłosnymi, a z najwyższego piętra rzucaliśmy płatkami róż. Ludzie reagowali bardzo pięknie. Dorośli przytulali się w deszczu walentynkowych płatków kwiatów, a dzieci radośnie zbierały je. Od każdego emanowała radość.



Nie obyło się też prawdziwych miłosnych gwiazd. Elvis Presley i Marilyn Monroe spacerowali po piętrach Corso, a na dole przy obrazach można było sobie z nimi zrobić zdjęcia.
Generalnie to wszyscy wyglądaliśmy jak jedna, wielka WALENTYNKA.


fot. Kamil Zwierzchowski (iswinoujscie.pl)



Napiszcie jak Wy spędziliście ferie. Mieliście już? A może dopiero będziecie mieli? Hmm, a może własnie u Was trwają te dwa tygodnie wolnego.

Koniecznie napiszcie też jak spędziliście tegoroczne walentynki. Jestem ciekawa czy ktoś zabrał Was na romantyczną kolację, czy spacer (:


fot. Kamil Zwierzchowski (iswinoujscie.pl)

A tutaj coś na dobranoc (:


czwartek, 11 lutego 2016

Nowy rok, nowe postanowienia.


Witajcie kochani po prawie trzy letniej przerwie. Tak. Wiem, To nie mało, ale wiecie jak to w życiu bywa. Przez ten czas poukładam sobie wiele rzeczy. Bardziej poznałam siebie. W skrócie mówiąc- bardzo dużo się wydarzyło i zmieniło. Chyba jedynie na lepsze.

Gdzie jestem aktualnie? Stoję spokojnie w miejscu. Obserwuję. Ale chyba dopiero od niedawna, w ogóle mi to nie przeszkadza. Powiem Wam, że nawet zaczęłam to lubić. Spokój. A nie ciągłe gonienie, walka z czasem, zmęczenie.

Jak to mówią: Nowy rok- nowe postanowienia. Generalnie to zawsze mam z tym problem. Mój słomiany zapał do wszystkiego bardzo skutecznie uniemożliwia mi dążenie do postawionych sobie celów. Jednak tym razem, może się uda.
Pewnego dnia usiadłam przed komputerem, włączyłam facebook'a, otworzyłam czat z moim dobrym kolegą i zaczęliśmy pisać, o normalnych, codziennych rzeczach, kiedy nagle, on napisał mi, że jego kuzynka założyła sobie bloga. Pomyślałam: "O fajnie",
Następnego dnia mój kolega napisał, że tak się w to wszystko wkręcił, że sam spróbuje swoich sił w blogowaniu i takim o to sposobem, założył swój pierwszy blog. W-MALPIM-GAJU
Powiem Wam, że w swojej 'karierze' blogowej chyba nie spotkałam się z tak mądrym blogiem i tak dobrze pisanym (:
W momencie zobaczenia tamtego bloga, przypomniały mi się moje stare posty. Zabawa, opisywanie swojej codzienności, wycieczki, muzyka.
Te wszystkie wspomnienia wprawiły mnie w taki nastrój, że pomyślałam, że może odświeżę chociaż wygląd tego bloga. Jak widzicie na tym nie stanęło (:
Długa droga przypominania haseł i maili nie była przyjemna, ale w końcu dopasowałam odpowiednie dane i udało mi się zalogować. Pierwszym krokiem oczywiście była zmiana przesłodzonego tła, na bardziej stonowane. Potem moje zdjęcie, na bardziej przypominającą mnie teraz, oraz opis z zainteresowaniami, który ewidentnie stał się dłuższy niż przedtem. Na koniec zostawiłam nagłówki, które moim zdaniem wyszły całkiem znośnie.

Ten post nie będzie niczym ciekawym. Zdaje sobie z tego sprawę, ale spróbujcie dać mi szansę wejścia z powrotem w tryb blogowania.
Nie wiem jeszcze jak często będą pojawiać się posty, ale na pewno nie tak często jak dawniej. Czytając stare notatki, zdałam sobie sprawę, że miałam bardzo nudne życie i jeszcze nudniej je opisywałam. Planuję wstawiać posty raz, albo 2 razy na tydzień, żebym miała o czym Wam opowiadać, a nie w kółko mówić o tym samym (: Myślę, że to zrozumiecie.



Parę miesięcy temu zaczęłam prowadzić kanał na YouTube. Nie będę tutaj się o nim rozpisywać, bo wszystko zawarte jest w moich filmach, dlatego wstawiam Wam tutaj jeden z nich, żebyście mogli się tym zapoznać.


Jeśli dalej jesteście ze mną, bardzo się cieszę, ale zrozumiem też, jeśli wielu z Was odeszło od czytania blogów i pozostawiło puste konta.

Napiszcie co u Was zmieniło się przez ten czas (:

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Disneyland and Paris 4.

Hej!

Kolejna i ostatnia część :)


Atrakcje są na prawdę dobrze zrobione i dają dużo wrażeń.
O Disneylandzie nie mam już co pisać, więc przejdę do Paryża :)
Wyjechaliśmy z Disneylandu metrem R.E.R i dojechaliśmy do stacji Charles - De - Gaulle Etoile pod Łukiem Triumfalnym Tytusa.


Jak wspominałam ludzie w centralnym Paryżu nie są zbyt mili. Porobiliśmy parę zdjęć przed Łukiem Triumfalnym i poszliśmy ulicą Kleber w stronę Trocadero. Przeszliśmy mostem d'lena, z którego robione są najbardziej znane zdjęcia Wieży Eiffl'a. 


Nie wjechaliśmy na jej szczyt ponieważ nie mieliśmy czasu. Poszliśmy przez parki do Etole Militare, ale tego muzeum również nie zwiedzaliśmy.


 Był straszny upał, gonił nas czas i chcieliśmy jak najszybciej wrócić do hotelu i pójść na orzeźwiający basen, więc wybraliśmy najkrótszą drogę. Doszliśmy do Sekwany i szliśmy wzdłuż niej.


Przeszliśmy przez najpiękniejszy most - Aleksandra III,


 minęliśmy Luwr


 Most zakochanych, aż dotarliśmy do stacji metra Chatelet - Les - Halles, które zawiozło nas do Disneylandu.



I te dwa Ferarri obok tej ekskluzywnej restauracji. Rodzice pili tam kawę.



Z tyłu widać Most Aleksandra III

I widok na Sekwanę.

Z samego Paryża nie jest dużo zdjęć dobrej jakości, więc wstawiłam tylko te, które wydawały mi się najciekawsze i najlepszej jakości, jaką udało mi się znaleźć.

Jeszcze parę zdjęć z Disneylandu i Dinsey's Studio

Prawo jazdy zdane :)



W każdą sobotę o 23.00 jest pokazywana iluminacja świetlna i pokaz fajerwerków, udało nam się to zobaczyć. To było coś na prawdę niesamowitego, nie potrafię nawet tego opisać, czułam się jak 5 letnia dziewczynka.





Co chwilę coś się działo, jakieś parady, występy, piosenki puszczane na cały park, wszystko było genialnie przygotowane.



Trafiła do mnie <3


\
No siema, wielki :3


Lukrowa Mimmi. Pyszności :)

Stoi tutaj od otwarcia parku, równe 20 lat :)



W labiryncie z Alicji w Krainie Czarów :3






Popatrzcie jak to wszystko jest zadbane, nigdzie ani jednego papierka, kwiatku równo przystrzyżone i na pewno codziennie podlewane.






Kiedy pokojówki sprzątały nasz pokój i kiedyś do niego wróciliśmy, zastaliśmy właśnie tak ułożone zabawki, wszystko robią najstaranniej jak potrafią i na prawdę czujesz się jakbyś to Ty był najwarznejszy na całym świecie.


Wszyscy macie pozdrowienia od Kaczora Donalda i wszystkich Jego przyjaciół :)


Jeżeli macie jakieś pytania dotyczące czegokolwiek związanego z Disneylandem, czy Paryżem możecie pisać pod tym postem, a ja z pewnością na nie odpowiem :)




sobota, 17 sierpnia 2013

Disneyland and Paris 3.

Hej!
Gotowi już na trzeci post z serii o moich wakacjach? Mam nadzieję, że chociaż czytacie je i doceniacie jak się staram dobrać odpowiednie słowa, abyście jak najlepiej mogli sobie wszystko wyobrazić i zrozumieć.


Jak wspomniałam w którymś z komentarzy w jednym z postów, miałam napisać o tym, dlaczego zupełnie nie opłaca się przyjechać do samego Disneylandu na jeden dzień.
My pojechaliśmy tam na 4 dni, w tym jeden poświęciliśmy na Paryż, dwa na Disneyland i jeden na Disney's Studio. Wszystko mieliśmy dokładnie zaplanowane, a ja znałam działanie większości atrakcji, przez co oszczędzaliśmy czasu na zastawianie się nad tym, czy warto iść na nią, lub co to w ogóle może być. Ja odgrywałam rolę głównego przewodnika, ponieważ już wcześniej wszytko wyczytałam w internecie i ani razu się nie zgubiliśmy.
Jak wspominałam, parki są ogromne. Widzieliśmy osoby, które pędziły w biegu, aby tylko zdążyć przed wyjazdem zwiedzić cały Disneyland. Tak się nie da. Park podzielony jest na pięć części, z czego 4 to "sektory" z atrakcjami, zaś piąta część to główna ulica, ze sklepami i restauracjami, na której zawsze coś się dzieje. Sektory noszą nazwy: Discoveryland - Wszystko co związane z Toy Story, Star Wars itp., Fantastyland - Księżniczki, królewny itp., Adventureland - Największy sektor w całym parku (Jego nie zdążyliśmy obejść do końca) związany z Indiana Jones'em i Piratami z Karaibów. Frontierland - Wszystko co wiąże się z dzikim zachodem.

(Czekaliśmy na autokar, który przewoził nas po całym Disney's Studio i przy okazji pokazywał tajniki filmów i efekty specjalne, to było coś niesamowitego!)

W pierwszy dzień, kiedy przyjechaliśmy, byliśmy strasznie zmęczeni po nie przespanej nocy w aucie i na lotnisku, ale tak czy siak zostawiliśmy bagaże i poszliśmy. Przeszliśmy cały park i byliśmy tylko na jednej atrakcji, ponieważ zrobił się taki upał, a jak wspominałam wydawaliśmy fortunę na wodę. Byliśmy w domu strachów, ale to nie to co u nas w Polsce, tam jechaliśmy wagonikami, może i nie było to straszne, ale przynajmniej zabawne i genialnie zrobione.
Wieczorem poszliśmy na basen, a po kolacji, której również nie mieliśmy wykupionej, tylko (Chyba, nie bardzo pamiętam) zjedliśmy kanapki w pokoju, poszliśmy do baru w hotelu, a potem pograliśmy w bilard. Pamiętam, że był tam taki komputer, który wyglądał jak bankomat i wykupywało się jakąś kartę za 2 Euro, chyba na 6 minut i mogło się korzystać. Tata oczywiście mi ją wykupił, ale skończyło się na tym, że jak chciałam się zalogować na Facebook'a to nie mogłam wcisnąć "2", Francuzi mają bardzo dziwne klawiatury.


Drugiego dnia, wyspani, z naładowanymi bateriami, znowu wyruszyliśmy do Disneylandu.
Kiedy już doszliśmy zobaczyliśmy, że przy wejściu do sektora, który według planu mieliśmy w tym dniu odwiedzić jako pierwszy, są porozwieszane liny, a przed nimi stoi pełno ludzi, nie wiedzieliśmy ci się dzieje, więc poszliśmy dalej, przy następnym to samo, ale tym razem coś mi się przypomniało. Była godzina jakoś przed 9.00 rano i mówię do taty, że przecież mamy Easy Pass (wytłumaczenie w pierwszym poście). Tata niechętnie zaczął się przepychać przez tłum, bo myślał, że nie mam racji. Zapytał się pani z obsługi czy to prawda, a Ta powiedziała, że musimy pokazać kartę, tata, tak jak w FBI wyciąga portfel i pokazuje, pani otwiera linę i wchodzimy jak jakieś VIP'y, a ludzie się na nas patrzą z zaskoczeniem (Haha to była niezła hostoria :D). To było na prawdę przydatne, ponieważ na jedną z większych kolejek górskich "Space Moutain" dostaliśmy się nie czekając w ogóle. Ta kolejka była przerażająca, nawet nie bardzo mi się podobała, kiedy z niej wyszłam, cała się trzęsłam, a w środku, prawie nie dostałam skurczu, ponieważ musiałam trzymać między nogami reklamówkę z jedzeniem (xD).


Nigdy nie zapomnę tych robotów. Kiedy do nich podchodziłeś obracały się w Twoją stronę, a kiedy powiedziałeś do nich "Hi" odpowiadały. Nie wiem czy to był przypadek, ale mam nadzieję, że nie. Do tego, te roboty były strasznie słodkie.
Właśnie drugiego dnia znaleźliśmy fontanny z wodą pitną i zabraliśmy ze sobą kanapki z wcześniejszego wybrania się metrem do centrum handlowego w Paryżu. Wiecie, że tam, na stacji Val'd Erope, specjalnie zapamiętałam, w centrum handlowym, Auchan miał 2 piętra. Ogromny sklep, a póki jesteśmy przy sklepie to muszę Wam napisać, że jak u nas są na przykład w Polo, czy Stokrotce wagi na owoce i warzywa, to tam nie da się tego zrozumieć. Kładziesz na wagę na przykład jabłka, masz dwie zakładki "warzywa" i "owoce", naciskasz "owoce", potem "jabłka" i otwierają Ci się 3 strony z gatunkami jabłek! Straszne, nie mogliśmy znaleźć naszego gatunku, aż wreszcie pomogła nam zupełnie obca kobieta, ludzie tam są inni niż u nas w Polsce...


Na dzisiaj to tyle, do przeczytania :)

Część 1
Część 2




TUMBLR
ASK ME

środa, 14 sierpnia 2013

Disneyland and Paris 2.

Hej Wszystkim!
To drugi post z serii o wakacjach, które spędziłam w Disneylandzie w Paryżu.


Kiedy jedliśmy śniadania, w jednej z 4 "stołówek" (Napisałam w cudzysłowie, ponieważ w ogóle nie przypominały takich stołówek jakie, my Polacy sobie wyobrażamy) przychodziły do nas różne postacie Disney'a. W pierwszy dzień na śniadanie przyszła do nas Myszka Mimmi, a zdjęcie z Nią gdzieś mam, ale jeszcze nie na komputerze. Na śniadanie podawali typowo francuskie wyroby z ciasta, tosty, sałatki owocowe i pyszne francuskie sery. Wszystko było podane w bufecie i można było wybrać sobie co chce się jeść. Ja wybierałam dwie kanapki z szynką i serem, małą miseczkę sałatki owocowej (Nie wiem czy Oni lubią strasznie słodkie jedzenie, ale ledwo dało się ją przełknąć, więc zjadłam ją tylko w pierwszy dzień), jednego rogalika z czekoladą i jednego zwykłego. 


Wszystko było tak pyszne, że można było jeść i jeść. Po mimo tego, że na śniadanie objadaliśmy się za cały dzień, nic nie przytyliśmy, w końcu po parku chodziliśmy od około 8.00 rano do 9.00 wieczorem, a nawet dłużej, to na prawdę wiele, biorąc pod uwagę to, że dwa parki - Disneyland i Disney's Studio są większe od mojego miasta. Traciliśmy tak wiele kalorii, że w południe znowu byliśmy strasznie głodni.
W hotelu nie mieliśmy wykupionych obiadów, ale nie ze względu na cenę tylko na to, że musielibyśmy wracać się do hotelu, a to około 60 minut w obie strony z jednego parku.
Tak jak wspominałam, tylko jednego dnia zjedliśmy w restauracji, w miasteczku Disney'a, kiedy szliśmy następnym razem braliśmy ze sobą po prostu kanapki, owoce i przekąski.
Nie polecałabym siadać gdzieś na murkach, ławkach itp. tylko jeść w kolejkach. Wszyscy tak robią, ponieważ, aby wejść na atrakcję trzeba czekać nawet godzinę, a nie opłaca się marnować kolejnej na zjedzenie czegoś i nic nie robić.


Pierwszego dnia ciągle szukaliśmy sklepów z wodą, wypijaliśmy hektolitry przez upał jaki tam panował i wydawaliśmy na to fortunę. Nie mieliśmy pojęcia o istnieniu fontann z wodą pitną tak jak w Amerykańskich filmach, ale jak to się mówi "Człowiek uczy się na swoich błędach". Na toalety nie można było narzekać, czysto, ładnie pachniało i znajdowały się prawie jedna przy drugiej, nie trzeba było daleko iść, żeby znaleźć następną. jedyne co mi przeszkadzało to duże kolejki, ale to raczej normalne.
Przypomniało mi się, że miałam jeszcze napisać o obsłudze parku, więc zrobię to teraz, bo pewnie zraz zapomnę znowu.
Trzema słowami - Uwielbiam tych ludzi. Różnica między ludźmi z Disneylandu, a centralnego Paryża jest tak ogromna, że nie da się tego opisać. W Disneylandzie wszyscy są dla Ciebie tak mili, pomocni i uśmiechnięci, a w Paryżu, szkoda pisać, co prawda osoby pracujące w Disneylandzie powinny takie być, to ich obowiązek, ale czujesz się tam jakbyś to Ty był najważniejszy.
Śmietniki są co mniej niż 10 metrów, dzięki czemu jest tam tak czyściutko, a co lepsze, nawet jeśli rzucisz papierek na ziemię, od razu przychodzi ktoś z obsługi i to sprząta, nawet nic ci nie powie, a kolor i wzór śmietników odpowiada miejscu, w którym aktualnie się znajdujesz. Są również wyznaczone miejsca dla palących.


Wszystko tam mają zrobione pod siebie, czyli wszystko jest z wizerunkiem Myszki Mickey. Kubki, reklamówki, długopisy itp. Restauracje są zrobione pod wzór jakiejś bajki i nazwane podobnie. Byliśmy w jednej z "Księgi Dżungli". Drzewa się ruszały, był taki próg od drzwi w kształcie łuku, gdzie w środku była woda i pływały ryby, padał deszcz, jak w lesie deszczowym i unosiła się para, na gałęzi siedział goryl i wąż. Wyglądało to niesamowicie. Co chwila są sklepy z zabawkami, akcesoriami, ciuchami i to na prawdę ogromne. Wszystko jest tak magiczne, że czujesz się jakbyś zaraz miał się obudzić i ten sen zaraz się skończy. Nie da się tego tak po prostu opisać, to trzeba zobaczyć na własne oczy.

Na dzisiaj to tyle i do przeczytania w następnym poście o wakacjach :)

Część 1
Część 3



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Disneyland and Paris.

Hej wszystkim!
Rozsiądźcie się wygodnie i przygotujcie sobie popcorn, ponieważ ten wyczekiwany post będzie na prawdę długi i zastanawiam się czy nie podzielić go na dwie części.
To jak, zaczynamy?


Wyjechaliśmy około pierwszej w nocy. Na początku nie mogliśmy trafić na parking w Berlinie, na którym mieliśmy zostawić nasze auto. Czy wiedzieliście, że Berlin nawet o 3 w nocy tętni życiem?
Tak więc, w Berlinie kręciliśmy się ciągle w kółko, aż w końcu znaleźliśmy parking, zostawiliśmy auto, a oni przewieźli nas na lotnisko. Było na prawdę zimno. To pamiętam i raczej nie zapomnę jak się trzęsłam. Samolot mieliśmy około 9.15, a na lotnisku byliśmy około 5.00 rano, więc mieliśmy sporo czasu. Pierwsze co, to zjedliśmy wszystko co zostało, żeby pozbyć się niepotrzebnego bagażu. Po "śniadaniu" oddaliśmy bagaże i udaliśmy się do bramek. Nie będę opisywać szczegółów, ale ja to mam zawsze pecha... Kazali mi wyrzucić nowo kupiony dezodorant, ale nadal nie wiem z jakiego powodu, w końcu mówili do mnie po francusku. Pospaliśmy trochę, przynajmniej próbowaliśmy, ale nie mogliśmy pewnie z tego całego podekscytowania, że już zaraz będziemy w tak magicznym miejscu. Kiedy została tylko godzina do odlotu tak nam się zaczęło nudzić, że postanowiliśmy zwiedzić sklepy, które znajdowały się w pobliżu. Nic ciekawego, nie polecam.

Sam lot samolotem, odkąd pamiętam, był na mojej liście "Before I die", więc byłam strasznie szczęśliwa, kiedy kolejną rzecz z tej listy udało mi się wykonać. Stewardesy były bardzo miłe i w samolocie po raz pierwszy, na prawdę rozmawiałam po angielsku. Startowanie i lądowanie było naprawdę zabawne dzięki mojej mamie, która się bała i kurczowo trzymała fotela.
Dostaliśmy, typowo francuskie rogaliki i gorącą czekoladę, a jako, że ja i mój brat byliśmy brani jeszcze za dzieci, mogliśmy wziąć sobie poduszkę, ale i tak mieliśmy własne.



Kiedy wylądowaliśmy przyjechał po nas autokar, prosto z Disneylandu i nas tam zawiózł. Jechaliśmy około 1:30 godz. i ze względy na moją chorobę lokomocyjną, nie było zbyt komfortowo. Autokar rozwoził ludzi po około 5 różnych hotelach (Nie pamiętam dokładnie ile ich było) na terenie samego Disneylandu. My mieszkaliśmy w trzecim. Nazywał się "Sequoia". Każdy z hoteli zrobiony jest pod jakiś konkretny wystrój, nasz akurat pod Western. Wszystko było idealne oprócz dwóch rzeczy, jeden - Drzwi były otwierane na kartę, która ciągle nam się rozmagnesowywała i mieliśmy problem z otworzeniem drzwi, dwa - Pokojówki były przerażające. Były to prawie same murzynki, ale były ubrane w stroje typowe dla niewolniczek w latach 20' Nie bardzo mi to odpowiadało, po prostu źle czułam się kiedy na nie patrzyłam. Hotel był przepiękny, położony jakby niedaleko był las, a tak na prawdę nigdzie go nie było. Zaraz obok było sztuczne jezioro, gdzie można było wypożyczyć łódki, kajaki i rowerki wodne. Wszystko tworzyło klimat prawdziwego westernu, wszystko było do siebie idealnie dopasowane.


Jako, że byliśmy zameldowani i mieszkaliśmy w jednym z hoteli, mieliśmy dodatkowe dwa udogodnienia.
Wstęp na basen był darmowy. Korzystaliśmy z jego codziennie od 21.00 do 22.00 i okazało się, że pracuje tam polka :)
Drugim udogodnieniem była karta Easy Pass, dzięki której mogliśmy wejść do parku 2 godziny przed otwarciem dla osób niezameldowanych w hotelach. To było jak cud. Nie musieliśmy stać po 1.30 godziny w kolejkach, tylko zdarzało się nawet, że od razu wchodziliśmy na jakąś atrakcje.

Nie spodobało mi się również to, że czekaliśmy chyba godzinę, aż nas zameldują, co prawda, w tym samym momencie w recepcji było grubo ponad 100 osób, które właśnie przyjechały z lotniska i są spragnione zabawy.
Pamiętam, że długo szukaliśmy pokoju, znajdował się na pierwszym piętrze z siedmiu. Numerem pokoju był "1338" Gdzie pierwsza cyfra oznacza piętro. Pięter było siedem czyli pokoi było ponad 7 000 w jednym na pięć hoteli. Na jednym piętrze musiało znajdować się 1 000 pokoi, wyobrażacie sobie jakie to było wielkie?


Kiedy tylko znaleźliśmy pokój, zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy do parku. Szliśmy przez tak zwane "Miasteczko Disney'a" Gdzie prosto z Paryża można dojechać metrem i za wstęp tam nic się nie płaci. Znajdują się tam w sumie same sklepy z zabawkami i restauracje jak z bajki, ale sam wystrój i architektura budynków zachwyca bajkowym urokiem. Pierwszego dnia zjedliśmy w jednej z restauracji, ale więcej tego nie zrobiliśmy, ponieważ znaleźliśmy inne sposoby, nie będę się tutaj rozpisywała, ale na pewno nie chodzi o to, że było za drogo, właśnie było dosyć tanio, może nie dla nas jako polaków, ale dla nich.
Weźmy pod uwagę to, że gdyby u nas otworzyli podobny park i załóżmy, że kawa w mieście kosztuje 5 zł to u nas w Polsce, w parku kosztowała by 15zł, a u Nich nie! U Nich kawa w samym parku kosztuje 3 Euro i w miasteczku też 3 Euro, a w samym Paryżu jest nawet droższa. My robiliśmy błąd ponieważ wszystkie ceny przeliczaliśmy na złotówki. U nas przeciętny polak zarabia 1 500 zł, ale oryginalnych Vansów za 30 zł NIGDZIE nie kupi! A co dopiero byłoby w taki parku, a tam przeciętny francuz zarabia co prawda 1 500 Euro, a Vansy kupi za 30 Euro, dla nich to jest tak tanio, że z niczym nie ma porównania, tam ludzie ze sklepów wychodzili z workami zabawek, ciuchów, akcesorii do domu, a co najlepsze takie worki można było kupić normalnie w sklepie. Niesamowite.

To tyle na dzisiaj i mam nadzieję, że nie zanudziłam Was i że się Wam podobało. Mam nadzieję, że tak jak na ten post będziecie czekać na następną część, bo to jeszcze nie koniec, mam Wam jeszcze bardzo dużo do opowiedzenia i raczej nie zakończę tylko na następnej części :)
Do przeczytania  :)


Część 2
Część 3



TUMBLR
ASK ME